Ostatnimi czasy media grzmią o tym, że znów wzrosły ceny podręczników szkolnych. Rodzice uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i liceów rok w rok ponoszą wysokie koszty, które nadwyrężają domowy budżet. Przeciętna rodzina wydaje na wyprawkę dla dziecka nieco ponad tysiąc złotych (dane wg badań CBOS, Zob. http://men.gov.pl/index.php/aktualnosci/wizyty-krajowe-i-zagraniczne-ministra/1001-darmowe-podreczniki-rada-ministrow-przyjela-projekt-ministerstwa-edukacji-narodowej).
W tym roku rząd przygotował pierwszy w historii darmowy podręcznik, który ma odciążyć część rodzin. Inni szukać będą oszczędności kupując w sieci, bezpośrednio u wydawcy lub w antykwariatach. Inni kupią od znajomych lub skorzystają ze specjalnych dotacji dla rodzin wielodzietnych lub tych, które wychowują dziecko z niepełnosprawnością. W wielu miastach (m.in. w Zabrzu) działają specjalne świetlice, które wypożyczają podręczniki. Podobne praktyki spotykamy w bibliotekach i część rodzin z tego korzysta.
To nie koniec kosztów!
Choć koszty ponoszone przez tych, którzy kupują książki używane mogą być niższe nawet o połowę, coroczna wyprawka obejmuje także inne elementy. To również zeszyty, przybory kreślarskie, piórniki i ich wyposażenie. Niejednokrotnie kupić należy nowy plecak, sportowe obuwie, a w niektórych szkołach także mundurki szkolne. Wszystko to kosztuje, bo na same zeszyty wydać można kilkadziesiąt złotych.
Programy nauczania wymagają też czasami zmiany obecnych podręczników. Pojawiają się wersje wzbogacone, zaktualizowane, albo… całkiem nowe. Ten ostatni wariant najmocniej uderza po kieszeni. Przedsiębiorczy rodzic pamięta o tym stałym, pokaźnym wydatku i zawczasu odkłada po kilkanaście/kilkadziesiąt złotych tak, by zamortyzować koszty zakupu. Można też spłacać ksiązki w ratach. Od roku taką możliwość oferuje Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne (http://www.wsip.pl/), jeśli tylko cena zakupów jest wyższa niż 100 zł. Podobne rozwiązania oferuje też coraz więcej księgarni.
Jednak rosnące koszty, nawet rozłożona na raty, sprawiają że coraz częściej kupujący decydują się na szybką i niewielką pożyczkę w banku.
Kredyty. Gdzie najkorzystniej?
Nie ma nic złego w tym, że pożycza się pieniądze z banku. Pojawia się jednak kolejne pytanie: gdzie najkorzystniej zaciągnąć kredyt? I na jak długi cza go rozciągnąć, tak, by nie wykrwawić portfela?
Najszybciej pożyczkę dostaniemy w popularnych Chwilówkach czy Providencie. I choć pieniądze można mieć już po kilkunastu minutach czy godzinę, należy się liczyć z tym, że para-banki naliczają większe odsetki niż zwyczajne placówki bankowe.
Najrozsądniej jest wybrać niskooprocentowany, nieduży kredyt w znanym, dużym banku, takim, który ma ugruntowaną opinię i przejrzyste zasady działania. Bardzo często jest tak, że ludzi zaciągają niewielkie pożyczki w bankach, w których mają konta firmowe lub indywidualne. Firma ich zna, wie jakich dokonują wpłat i transakcji oraz jaka jest zdolność kredytowa klientów. Przy kredytach do tysiąca czy dwóch tysięcy złotych, uczciwy klient może być właściwie pewien tego, że pieniądze dostanie. Nawet wtedy, gdy jego zarobki oscylują w granicach najniższej krajowej. Bank jest wtedy bardziej pobłażliwy, o wiele bardziej niż w przypadku nowych klientów.
Tu oprocentowanie często może być mniejsze niż 10-15% kwoty, jaką się uzyska. Coraz częściej przygotowują też specjalne oferty na „wyprawki” szkolne, których spłaty nie są tak uciążliwe jak w przypadku zwykłych kredytów. Od kilku lat funkcjonują okresowe promocje skierowane do rodziców w potrzebie. Niektóre firmy (warto obserwować internetowy mBank, czy pro-uczniowki ING) wręcz prześcigają się w oferowaniu niskooprocentowanych pożyczek, które spłacać można przez długi czas lub zezwalają na dołączenie ich do aktualnie spłacanych kredytów.
Niemal każda tego typu instytucja ma na swojej stronie internetowej specjalny przelicznik, dzięki któremu zobaczymy na jaką kwotę można liczyć i jak wysokie będą raty kredytu. Dzięki temu można wybrać się do oddziału stacjonarnego (albo załatwić formalności z domu) z gotową propozycją. Czas to przecież pieniądz.
Warto pamiętać, że coraz popularniejsze są także kredyty studenckie. To pożyczki dzięki którym niejeden żak mógł się samodzielnie utrzymywać na stancji czy w akademiku. Ich oprocentowanie rzadko przekracza kilka procent z pożyczki, a pierwszych spłat można dokonywać nawet w rok po zakończeniu nauki. Tego typu oferty kieruje do studentów m.in. PKO Bank Polski, gdzie część oprocentowania pokrywa nawet budżet państwa. Uczciwy układ dla tych, którym wymagając studia nie pozwoliły na podjęcie pracy zarobkowej w roku akademickim.